MEN nie miał w planach pandemii, więc MEN nie ma planu

Aleksandra Toeplitz

31 sierpnia 2020

Przeczytasz w 5 minut

W czerwcu Fundacja ePaństwo zwróciła się – w trybie dostępu do informacji publicznej - do resortu edukacji z następującymi pytaniami:

  • Jaka jest liczba uczniów, którzy mimo takiego obowiązku, nie realizowali obowiązku szkolnego w formie zajęć zdalnych w okresie od 16 marca br. do dnia złożenia wniosku.
  • Jaka jest liczba nauczycieli/nauczycielek, którzy prowadząc przywołane w pkt 1 zajęcia korzystali z własnego sprzętu komputerowego.

Fundacja prosiła też o podanie listy szkoleń, które zostały zrealizowane w terminie od 2 stycznia 2019 do dnia złożenia wniosku, których celem było podniesienie kompetencji nauczycieli w zakresie prowadzenia zajęć w formie zdalnej. 

Niestety, jeśli chodzi o dwa pierwsze pytania, ze strony resortu fundacja nie otrzymała w zasadzie żadnej odpowiedzi. Oczywiście samo pismo, zawiera długie wyjaśnienia, dlaczego odpowiedź na tak postawione pytania, nie jest możliwa do sformułowania przez resort edukacji. W uzasadnieniu braku ustosunkowania się do pytania o dość istotne społecznie kwestie, jaką jest liczba uczniów, którzy w wyniku konieczności zdalnej edukacji wyłączyli się z systemu edukacji, resort na kilku stronach uzasadnia, że nie jest w obowiązku, aby takie dane gromadzić. Podpisany pod pismem urzędnik wprowadza odbiorców pisma w zawiłości, związane z organizacją systemu oświaty, w każdym akapicie uzasadniając, że Ministerstwo Edukacji za nic w tej materii nie odpowiada. Oczywiście, jest to prawda. Ministerstwo nie ponosi odpowiedzialności za monitorowanie realizacji obowiązku szkolnego przez uczniów. Jednakże sytuacja, z którą mierzą się systemy edukacji obecnie na całym świecie, wymyka się standardom opisu rzeczywistości, osadzonym w realiach przepisów i dokumentów. Uznaję, że ministerstwo z łatwością takie dane mogłoby uzyskać. Technicznie jest to dość proste. Resort dysponuje Systemem Informacji Oświatowej. System SIO służy nie tylko do wysyłania szkołom informacji ale także – do agregowania danych ze szkół. Technicznie nie byłoby zatem problemu, aby resort – choć wprost nie wynika to z przepisów prawa oświatowego – takie dane uzyskał. W jakim celu jednak resort takie dane – w sytuacji, w której nie musi ich gromadzić, nagle miałby zacząć je zbierać? Tu wyjaśnienie jest – nazwijmy to – bardziej w języku systemów wartości i polityki oświatowej ministerstwa i faktycznie nie leży to ściśle w przepisach. O co więc zatem cała ta dyskusja?

Pandemia jest zjawiskiem o trudnych do przewidzenia skutkach społecznych, jednym z nich, który jest znany i nie jest to jedynie polski problem to „wypadanie” uczniów z systemu edukacji. O tym problemie nauczyciele donoszą od marca, od kiedy „włączyli” zdalną szkołę. Uczniowie, zniknęli ze szkoły, zniknęli ze zdalnych lekcji, kontakt z nimi urwał się z dnia na dzień. Oczywiście, jak mawiał w komentarzach do tej sprawy minister edukacji Dariusz Piontkowski, większości uczniów ten problem nie dotyczył. Sęk jednak w tym, że system edukacji projektowany powinien być nie tylko z myślą o większości, ale także o mniejszościach. Także takich, które ujawniają się w czasie pandemii. Ta mniejszość uczniów, która „wypadła” z systemu to uczniowie z rodzin nie mogących zapewnić im odpowiedniego wsparcia, to uczniowie z miejsc, w których sieci po prostu nie ma, to uczniowie z rodzin zaniedbanych, to uczniowie z rodzin niewydolnych wychowawczo. To uczniowie, których jako społeczeństwo zgubiliśmy. 

Oczywiście nikt nie zaplanował pandemii. Ale resort edukacji aby skutkom pandemii przeciwdziałać, coś powinien zaplanować. Jednym z elementów tego planowania na poziomie ogólnokrajowym, powinno być w pierwszej kolejności wyrównywanie szans edukacyjnych, projektowane z myślą o tych uczniach, którzy z systemu „wypadli”. Tymczasem, zamiast skoordynowanych działań otrzymujemy odpowiedź, którą można podsumować jednym zdaniem. Uczniowie wypadli z systemu edukacji ale my tego nie sprawdzamy i nawet nie mamy takich planów i w gruncie rzeczy – nic nas to nie obchodzi. 

Podobny komentarz – dotyczący przenoszenia odpowiedzialności, dotyczy drugiego pytania o sprzęt IT. Nie jest żadną tajemnicą fakt, że w większości nauczyciele w czasie zdalnej edukacji korzystali z własnego sprzętu. Oczywiście, prawdą jest to, co pisze resort edukacji, wskazując, że realizacja zdań oświatowych to zadanie samorządu. Prawdą jednak jest to, że wydatki subwencji oświatowej, przekazywane samorządom, z roku na rok faktycznie maleją a wydatki samorządów - przeciwnie. Podobnie jak z uczniami, którzy znikają z systemu, problem wykonywania pracy przez nauczycieli na prywatnym sprzęcie, wykracza poza standardowy podział realizacji zadań oświatowych pomiędzy ministerstwo i samorządy. Ze strony resortu edukacji można byłoby oczekiwać nie tylko śledzenia danych – także za pośrednictwem SIO – w jaki sposób pracują nauczyciele, ale także systemowych rozwiązań, dotyczących warunków pracy nauczycieli. Pandemia i zdalna edukacja to bowiem problem całego systemu a nie każdego z samorządów z osobna. 

Na koniec pieniądze. W czasie jednej z wielu konferencji przed rozpoczęciem roku szkolnego minister Piontkowski obiecał przeznaczyć na szkolenia dla nauczycieli 50 milionów złotych. Niestety, w świetle tego, co wiemy z pisma adresowanego do Fundacji ePaństwo 10 czerwca, środki obiecane przez ministra w ostatnich dniach sierpnia, nie są żadnymi nowymi środkami. Ich wydatkowanie zaplanowano do 2023 roku na długo przed publiczną obietnicą ministra, obiecującego nowy program szkoleń. 

Dlatego właśnie warto pytać o dane, wydatki, analizy i uzasadnienia, aby sprawdzać, co w rzeczywistości się za nimi kryje. 

Autorka: Dr Iga Kazimierczyk, Prezeska Fundacji Przestrzeń dla edukacji, aktywistka ruchu Obywatele dla edukacji.