Aleksandra Toeplitz
13 lipca 2020
Przeczytasz w 11 minut
Narracja zbudowana wokół wyborów niebezpiecznie przypomina tę zbudowaną wokół Dnia Kobiet. “Dzisiaj trzeba się zaangażować i pokazać, że nam zależy, a pozostałe dni w roku - aaa, walić”. Otóż nie. Tak samo jak w przypadku Dnia Kobiet, jeżeli naprawdę nam zależy, pokazujemy zaangażowanie zawsze. Wtedy “goździk i rajtuza”, czy wielka deklaracja “ZAGŁOSOWANE”, nie są lekko żenujące, tylko urocze.
Nie, to nie jest kolejny tekst o tym, że Polacy nie dorośli do demokracji. Nie jestem kolejną strażniczką moralności obywatelskiej czy dwórką pogardy Wyborczego Księstwa Oświeconych: “Nie głosujesz, to się zamknij”. Do samych obywateli/ek pretensji nie mam: oburza mnie narracja, która skupia się na głosowaniu i wyłącznie głosowaniu, a pomija wszystkie inne sposoby na zaangażowanie obywatelskie. A jakbyśmy się mieli tak szczerze zastanowić, kto jest bardziej zaangażowany obywatelsko? Czy ten/ta, który/a raz na kilka lat wrzuci kawałek papieru do plastikowego pudła, czy ten/ta, który/a przez cały rok angażuje się w życie gminy czy powiatu, który/a biega za urzędnikami i decydentami? Każdy/a oczywiście odpowie zgodnie ze swoim sumieniem. Dla mnie taka zaangażowana osoba, jak jeszcze dodatkowo potrafi się z tymi urzędnikami dogadać i zobaczyć w nich ludzi, a nie roboty, jest bohaterem/ką i nawet jak z dowolnych powodów nie głosuje w wyborach, to tego nie zmienia.
Orać to można pole, a nie ludzi - czyli o niegłosowaniu
To też nie jest tekst o tym, że głosować nie należy. Głosowanie jest ważne. Nie bez przyczyny nazywane jest świętem demokracji, ale nie obruszałabym się na tych obywateli/ki, którzy/e nie głosują. Zapytałabym: Dlaczego? I naprawdę wysłuchałabym odpowiedzi. Nie szukając, gdzie można “zaorać”. Orać to można pole, a nie ludzi. Ludzi się szanuje. Jeżeli faktycznie chcemy przekonać, osobę, która nie głosuje, wytłumaczmy dlaczego zdanie, że “to, że ty nie interesujesz się polityką, nie oznacza, że ona nie interesuje się tobą” naprawdę ma sens i, co najważniejsze, uszanujemy jej decyzję, niezależnie czy będzie to głosowanie na “Naszych”, “Onych”, czy oddanie nieważnego głosu, bo hasło “idź głosuj” ma swoje ciemne strony. Często idzie za nim mniej lub bardziej niedopowiedziane: “chyba, że głosujesz inaczej niż ja, to wtedy nie”. Ileż było teraz i drzewiej takich uroczych memów oraz hasełek: “zabierz babci dowód”, “nie pozwólmy, żeby to oni wybrali nam Prezydenta” itd. Nie da się być trochę w ciąży - albo idź głosuj, niezależnie od tego, na kogo głosujesz, albo dajmy sobie spokój z takimi pseudoneutralnymi agitkami wyborczymi.
W trakcie wyborów prezydenckich dużo było walki o nieprzekonanych. Dobiliśmy do etapu, w którym człowiek się zastanawiał, czy decydujemy, kto jest Mesjaszem, czy wybieramy Prezydenta. Obaj kandydaci byli albo całkowicie fatalni, albo całkowicie cudowni w oczach części z nas. Stąd dzikie narracje, że ten, kto nie głosuje na Dudę, jest zdrajcą. Stąd wypowiedzi, że jak komuś się całkowicie nie podoba Trzaskowski, to znaczy, że jest nienormalny/a. Och i przekonywanie nieprzekonanych. Te tweety pod kontami osób, które nie deklarowały wsparcia na Trzaskowskiego. Serio? Skąd ludziom przychodzi do głowy, że jak zbluzgają daną osobę, to rzuci się głosować tak, jak komentujący/a uważa za jedynie słuszne?
Możemy taplać się dalej w tym bagnie, tylko po co?
To, że sztaby i inne, nazwijmy to, “mniej i bardziej oficjalne fankluby” kandydatów poszły ostro już poza wszelką bandą, jest bezdyskusyjne. Obrzydliwe homofobiczne i antysemickie nagonki TVP, szokujące wypowiedzi o jakichś wpływach niemieckich i inne wyrzucane w publikę fontanny szlamu w stylu Marca 68’ po jednej stronie. Oskarżenia o głupotę, zaściankowość i generalny prymitywizm, walenie okładkami i plakatami z Trzaskowskim po drugiej stronie. Wyciąganie niezdanych egzaminów na aplikacje (serio, w sensie serio, kto miał po takim gorącym newsie zmienić głos, kto?). No i wisienka na tym zgniłym torcie. Oddzielne debaty kandydatów. Powtórzmy: Oddzielne. Debaty. Kandydatów. Nic dziwnego, że taka narracja zbudowała doskonały grunt, czy raczej powinnam napisać: stworzyła piękne bagienko, żebyśmy w nie wszyscy radośnie wskoczyli. No to żeśmy wskoczyli i teraz cali śmierdzimy. Nie chodzi o to, że nie wolno odczuwać emocji, ale chyba zgubiliśmy gdzieś w tym wszystkim poczucie, że to, co można rzucić w gronie tak samo głosujących znajomych, w trakcie wieczoru wyborczego w stronę telewizora, to absolutnie nie jest to samo, co wolno napisać lub powiedzieć publicznie. Zresztą czym innym jest zasugerowanie hologramowi kandydata, że się generalnie może od nas odstosunkować, a czym innym jest stwierdzenie, że jego wyborcy są tacy i owacy.
Żeby nie było, nie stawiam równości między tymi zabiegami, jest różnica pomiędzy okrzyknięciem kogoś głupim a bełkotaniu w jednym zdaniu, o żydowskich roszczeniach i szczuciu na osoby LGBT. Co nie zmienia faktu, że trzęsawka na wiadomość, że ktoś głosuje na PiS, jest absolutnie przegięta. Nie mówiąc już o pogardzie. Jeżeli naprawdę uważasz, że głosowanie na PiS jest wyznacznikiem głupoty i zła, to mam kiepską wiadomość: gardzisz swoim wykładowcą z czasów studiów, którego chociaż lata nie widziałeś/aś, to wciąż go z uśmiechem wspominasz; gardzisz swoją ulubioną panią z warzywniaka, która wrzuca Ci zawsze najładniejsze pomidory (a nosisz tęczową koszulkę!); gardzisz swoją koleżanką z pracy i swoim sąsiadem. Dla drugiej strony: gardzisz tymi, którzy nie głosowali na Dudę? Gardzisz tą uroczą panią z kiosku, z którą zawsze (troszeczkę tylko) flirtujesz; gardzisz tym zawsze zaangażowanym nauczycielem swoich dzieci; gardzisz swoją fryzjerką; gardzisz swoim szwagrem. Wciąż “zboki” albo “debile”?
Jak wygrać kampanię osobie, której nie znosimy
Od pewnego czasu można było odnieść wrażenie, że część osób zaangażowanych w kampanię i sympatyków kandydatów twardo gra na rzecz tego drugiego. Wybory, w obecnym kształcie, przypominają działania sprzedażowe. A sprzedaje, jak wiadomo, nie rozsądek, a emocje. A najlepiej te najsilniejsze, jak strach i wstyd. Tym samym kampania nienawiści rozpętana przez chociażby TVP, aczkolwiek nie tylko, skutecznie zdobywała wyborców… Trzaskowskiemu. Ci, którzy nie darzyli sympatią tego kandydata, decydowali się ostatecznie na oddanie na niego głosu, ze strachu co będzie, jeżeli Duda wygra i ze wstydu, bo jak się potem przyznać przed znajomymi i samym sobą, że jestem współodpowiedzialny/a za zwycięstwo obecnego Prezydenta. Swoje też zrobiła bezczelność władzy. Wizyta na cmentarzu i to, co po niej nastąpiło. Maski i respiratory Szumowskiego, karty Sasina - wszystko bez konsekwencji. Przypominam, że jeszcze kilka miesięcy temu wyglądało na to, że Duda gładko wygra w pierwszej turze. Dlatego nie - nie powiedziałabym, że Duda wygrał te wybory, powiedziałabym raczej, że on ich o mało co nie przegrał. Mimo tego, że po pierwszej turze widać było, że walka będzie głównie o głosy tych wyborców i wyborczyń, którzy i które głosowali/ły w pierwszej turze na Hołownię, Kosiniaka-Kamysza i Biedronia, więc logicznym byłoby zejście z tonu. Z drugiej strony też podobne błędy - rozdawanie superstronniczej przedwyborczej "Gazety Wyborczej" w małych miasteczkach też raczej zmobilizowało tych, którzy zastanawiali się, czy chce się im iść głosować na Dudę, czy może odpuścić. Rzucane w telewizji i mediach społecznościowych, że Biedroń cierpi na “chorobę umysłową”, bo nie przekazał (wtedy jeszcze) poparcia Trzaskowskiemu czy oburzenie na Hołownię, że w ogóle śmiał kandydować. Morał z tego paradoksalnie optymistyczny: wściekłe szczucie na kontrkandydatów może być przeciwskuteczne.
Demokrację możemy powinniśmy ćwiczyć cały rok
Nie chodzi o to, żeby przestać bronić swoich wartości. Ależ właśnie chodzi o to, żeby ich bronić, tylko mądrze. Po pierwsze rozmawiajmy, ale bez nadymania się i szukania okazji, żeby przywalić drugiej stronie, tylko tak, żeby słuchać. Świat się nagle przestaje robić taki czarno-biały, jak usłyszymy, że ktoś, kogo autentycznie lubimy, przez rosnące budowanie przyzwolenia na agresję wobec osób LGBT został zbluzgany (albo gorzej) na ulicy. Albo z drugiej strony: jak usłyszymy, że dzięki polityce socjalnej ktoś się już nie musi pod koniec miesiąca zastanawiać, od kogo tym razem pożyczyć, żeby dać dzieciom jeść. Hardcorowe przykłady? Prawdziwe. Przestańmy obserwować tylko media, z którymi się zgadzamy, i poruszać tematy polityczne wyłącznie z osobami, z którymi mamy te same poglądy. Tłumaczmy (ale bez ewangelizowania) i sami/e słuchajmy. W banieczce może i miło, ale jakże kiepsko widać horyzont. A skoro jesteśmy tacy oświeceni/takie oświecone, to chyba jesteśmy w stanie przeżyć to, że przez pięć minut nie będzie miło? Zresztą, jak się pilnuje standardów rozmowy, to wcale nie musi być strasznie. I chyba właśnie, to jest moim zdaniem jeden z największych grzechów tej (i nie tylko tej) kampanii wyborczej. Wytworzenie przekonania, że właśnie musi.
Łamiąca wiadomość: otóż wcale nie, pamiętajmy: politycy są dla nas, nie my dla nich. To nie jest tak, że my im MAMY DAĆ nasz głos, to oni MAJĄ NA NIEGO ZASŁUŻYĆ. Jeżeli naprawdę ważne są dla nas takie kwestie, jak prawa człowieka, zasady demokratyczne, prawa socjalne, uczciwość w życiu politycznym czy przyjazna administracja, upominajmy się o nie. Jak? Przede wszystkim: wiedza - czytajmy, nie tylko zjadliwe publicystyczne komentarze (jak ten na przykład), ale rzetelne analizy płynące z obu stron; naprawdę istnieją sensowni dziennikarze po obu stronach (a tak na marginesie, to stron jest znacznie więcej niż dwie). Angażujmy się w demokrację lokalną. Podpisujmy petycje. Zgłaszajmy projekty obywatelskie do Sejmu. Chodźmy na demonstracje. Wytykajmy politykom kłamstwa na ich social mediach, bądźmy uważni na bylejakość w rządzeniu, nieuczciwość i zatajanie informacji publicznych, tym bardziej wśród tych, na których sami głosujemy - oduczajmy bezkarności. Jak ktoś kradnie z budżetu państwa, czyli również z moich podatków, które, chciałabym zauważyć, w ramach obowiązku obywatelskiego i szacunku dla demokracji uczciwie płacę, to mnie za przeproszeniem “nie robi”, z jakiej ta osoba jest partii. Doprowadza mnie do szału, jak czyjś kuzyn, szwagier czy poplecznik dostaje stanowisko, chociaż brakuje mu elementarnych kompetencji, bo to ma swoje wymierne konsekwencje, chociażby w postaci kiepskiego administrowania w poszczególnych urzędach czy spółkach skarbu państwa. Jasne, irytuje mnie bardziej jak bez sensu idzie w piach 70 mln, niż jak politycy wydają ponad 1000 złotych na kolację z publicznych pieniędzy, jasne, wkurza mnie bardziej, jak ktoś sobie robi z rządowych samolotów darmową taksówkę czy “robi biznes” na kamienicach w Warszawie, niż jak parlamentarzysta notorycznie nie pojawia się w Sejmie (czyli nie wykonuje pracy, za którą mu wszyscy i wszystkie płacimy). Wciąż - wiecie, panowie politycy i panie polityczki - to My jesteśmy Suwerenem, czyli Waszym szefem i wolelibyśmy i wolałybyśmy, żebyście, metaforycznie rzecz ujmując, odpuścili/ły sobie zarówno notoryczne, ale dyskretne podkradanie papieru toaletowego z biura, jak i chamskie wynoszenie komputerów na naszych oczach.
Gdzie konkretnie można się zaangażować i gdzie można zrobić przyzwoity fact checking?
Możemy samodzielnie posprawdzać powiązania biznesowe polityków - https://rejestr.io/
Sprawdzić jak rozkładają się wydatki w przetargach publicznych - https://tenders.guru/
Możemy zrobić sobie na przykład z okazji wyborów naprawdę godne świętowanie i zostać Obserwatorem/ką wyborów - http://odpowiedzialnapolityka.pl/
Możemy obserwować kiedy politycy kłamią, a kiedy mówią prawdę - https://demagog.org.pl/
Składać wnioski o dostęp do informacji - https://siecobywatelska.pl/
Aktywnie wspierać działania organizacji pozarządowych - https://www.funduszobywatelski.pl/
Włączać się w akcje na rzecz poprawy jakości powietrza - http://luftdaten.org.pl/
Śledzić proces legislacyjny - https://jawnylobbing.pl/ i Obywatelska Analiza Prawa
Działania na rzecz równości - https://kph.org.pl/
Angażować się w konsultacje planów zagospodarowania i budżet obywatelski - Sprawdź, jak możesz się zaangażować lokalnie!